Jak to się wszystko zaczęło,

czyli o tym jak zostałem poetą
 

 

Uwielbiam czytać, że ktoś interesuje się poezją. Mówi to mi o nim tak wiele, jak mówi mi wiele zasłyszana od kogoś opinia o nieznajomym, że jest fajny. Poezję można czytać, śpiewać i pisać. Poezja ma różne odcienie, style, gatunki i rodzaje. Inna jest w poszczególnych epokach i zakątkach świata.  Ja interesując się poezją mogę stwierdzić, że czytam ją i piszę. Szczególnym uczuciem darzę z jednej strony twórczość Herberta i choć to wykreowani antagoniści - Miłosza, z drugiej zaś strony fascynuje mnie świat wierszy Leśmiana i satyryczna twórczość Tuwima, Waligórskiego, Sztaudyngera, Szymborskiej, Kerna,  Można powiedzieć, że poezją interesuję się jako jej odbiorca i twórca. 

 

Jako odbiorca zacząłem się interesować poezją we wczesnym dzieciństwie za sprawą książek czytanych przez Mamę, Babcię i wszelakie Ciotki. Lektury stanowił kanon wierszy dla dzieci: Brzechwa, Tuwim, Kern, Krasicki, Mickiewicz. Próbowano mi też czytać Konopnicką, ale szybko zaniechano czytania tej autorki, bo zbyt się jej wierszami wzruszałem.

 

 

Nie bez znaczenia dla mojej poetyckiej edukacji były też przedwojenne piosenki podśpiewywane przez Babcię, a z biegiem czasu "Strofy dla Ciebie" w "Lecie z Radiem", czytane przez niezapomnianego Krzysztofa Kolbergera.

 


 

Potem było już szkolne poznawanie kanonu klasyki i recytowanie na akademiach okolicznościowych oraz samodzielne poznawanie tego, co w kanonie się nie zmieściło lub też zmieścić się nie mogło. 

 

 

Na mojej poetyckiej edukacji w wieku przedszkolnym największe piętno odcisnął jednak nie Tuwim i Brzechwa, a... Kornel Makuszyński i jego "120 przygód Koziołka Matołka". Na pamięć nauczyłem się całości i do dzisiaj pamiętam z tej książeczki dość wiele. Cudowny, zabawny  język, wartka fabuła i wręcz genialne rysunki  Mariana Walentynowicza uczyniły mnie po dzień dzisiejszy zajadłym "matołkomanem", czym zbliżam się do fenomenalnej seniorki telewizyjnego serialu komediowego - Babki Kiepskiej. To Koziołka Matołka, czy też bardziej Makuszyńskiego i Walentynowicza można winić za moje dzisiejsze "satyryczne odchylenie"...

 

Z kolei moje pisanie poezji rozpoczęło się dokładnie w końcu września 1986 roku na plenerze plastycznym zorganizowanym dla uczniów Szkoły Podstawowej Nr 32 im. Generała Waltera w Radomiu (dziś im. Marszałka Józefa Piłsudskiego) przez Klub Osiedlowy Spółdzielni Mieszkaniowej Planty "Kubuś Puchatek".

 

 

Plener w założeniu miał posłużyć uczniom o szczególnych talentach plastycznych rozwinąć swoje zainteresowania i umiejętności pod czujnym okiem profesjonalisty - artysty plastyka. Miejsce też miało temu sprzyjać, gdyż były nim Góry Świętokrzyskie, a konkretnie - Szklana Huta. Bazę noclegową stanowiło działające tam Schronisko Młodzieżowe PTTK, a i pojazd mieliśmy niczego sobie - starą, wysłużoną Nysę w kolorze przypominającym to, w co nie należy nigdy wdepnąć.

 

Spotkanie zapoznawcze po przyjeździe, kilka słów porządkująctch i... pierwsze zadanie - "Martwa natura".

 

Pełen zapału chwyciłem za pędzel i farby i po zaledwie kilkunastu minutach z nieskrywanym samozadowoleniem odniosłem pracę Panu Plastykowi. Jego mina wyrażała bezgraniczne zdumienie. 

- On pewnie tak okazuje podziw - pomyślałem i grzecznie czekałem aż pozostali uczestnicy pleneru ukończą swe prace. Potem był obiad, a po nim krytyczne omówienie prac.

 

Jedna, druga, dziesiąta omówiona, a moja ciągle nie.

 

- Dlaczego? - zastanawiałem się i szybko doszedłem do wniosku, że na mojej lądowały te później oddane. A poza tym już jako dwunastolatek wiedziałem, że w kulturze i sztuce to, co najlepsze pokazywane jest zazwyczaj na końcu.

 

Jakież było moje zdumienie, gdy Pan Plastyk omawiając moją pracę (faktycznie na końcu) powiedział - podobnego bohomazu to ja już dawno nie widziałem. Nie wiem kto i po co wziął Cię na ten plener, ale talentu plastycznego to u ciebie Mariusz nie dostrzegam. Wiesz co, zamiast niszczyć kartki, idź ty lepiej sobie na spacer lub pisz wiersze.

 

 

- No nie - spacer samemu to dla dwunastolatka mało pociągająca alternatywa, a tym bardziej poruszonego do żywego recenzją tak ostrą, jak brzytwa, diagnozą, która odarła mnie ze wszelkich złudzeń, że będę jakimś Matejką, czy choćby Picassem,  albo (chociaż uważałem to wówczas za ostateczność) - Nikiforem. 

 

- Tak, no to zobaczysz, ja Ci jeszcze pokażę Panie Plastyku - pomyślałem, łapiąc w rękę kartkę i długopis i pisząc swój pierwszy wiersz... 

 

 

P.S. Z biegiem lat nabieram przekonania, że pewne rzeczy, które się dzieją, pewne osoby, które spotykamy "przypadkiem" nie są w istocie takie zupełnie przypadkowe. Ktoś nas przed tymi osobami i rzeczami stawia w jakimś celu. Ważnie byśmy ten cel potrafili rozpoznać.

 

Wiersze zacząłem pisać do szuflady, dla rodziny, dla przyjaciół w szkole. Pokazałem je w końcu nauczycielom. 

 

W 1989 roku, gdy kończyłem podstawówkę od jednej z uczących mnie polonistek - Aliny Pietraszewskiej - poetki otrzymałem tomik wierszy z dedykacją - życzeniami.

 

 

Rok później zadebiutowałem w prasie i zacząłem organizować swoje pierwsze spotkania autorskie,

 

 

a w 1993 roku wydałem nakładem Stowarzyszenia - Grupy Literackiej "Łuczywo" w Radomiu mój pierwszy tomik.

 

Copyright © Mariusz Parlicki 2016 -2019

Designed by Mariusz Parlicki 2016 -2019