Satyra, bajka, wiersze satyryczne, śmieszne wiersze

Satyry i bajki
Mariusza Parlickiego

 

Pochlebna recenzja

 

Przeczytałem dziś pani wiersz.
Widzę, że przypadł wszystkim do gustu,
ale czemu, to wciąż głowię się,
czy to wiersz, czy to pani kształt biustu?
 
Bo biust wypadł tak pięknie, że och!,
zakrzyknąłem na zdjęcie pod wierszem.
Co się tyczy zaś tych pani strof,
gratulacje przesyłam najszczersze.
 
Wiele lepszych czytałem, to fakt,
gorszych czytać nie miałem okazji,
lecz przy strofach ten biust sprawił, ach!,.
że zacząłem jak młokos znów marzyć.
 
Pani usta, te miny i śmiech
są doprawdy urzekające.
Ręką na wiersz machnąłem, a niech...!
i kliknąłem serduszko gorące.

 

 

Głąb i kapusta

 

Kapusta w głowie ma głąba,
a głąb kapustę ma w dupie,
bo głąb na głąba wygląda,
a głąby przecież są głupie..
 
Choć wszyscy je wycinają
 to głąby są twarde jak głąby
i w dupie kapusty mają,
bo mają niezmienne poglądy.
 
 

Hamak

 
Leżę w ogrodzie na hamaku,
bujam się tak, jak w siatce szynka,
wtem chyba puścił któryś z haków,
albo puściła chińska linka
 
i spadłem z wrzaskiem wprost na ziemię,
tę ziemię spadłem, no bo nie tą
więc dźwigam teraz wstydu brzemię,
bo się zbłaźniłem przed kobietą.

 

 

Problem

 

Jeżeli marzy ci się świat

lepszy od tego, który znasz,

to problem masz.

 

Jeżeli marzy ci się że

nagrodzą cię Oscarem, Noblem,

to masz problem.

 

A jeśli marzysz o tym, że

jeść będziesz suchy chleb bez dżemu,

nie masz problemu.

 

 

Idzie jesień

 

Pod wciąż rodzącą starą śliwą,
gdy rwałem śliwki, siadł akurat
śliwkowy pijak, co, o dziwo,
pił fioletowy denaturat.
 
O dziwo, bo niebieski zwykle
kupował w sklepie po GS-ie,
że fioletowy pił to przykre,
bo idzie jesień, idzie jesień.

 

 

Z pamiętnika górskiego turysty

 

To było tak:

szedłem przez szlak,

wtem widzę znak,

to dobry znak,

bo wskazał wszak

na sklep,

a jak,

więc lecę tak,

jak w gniazdo ptak,

do sklepu, a tam piwa brak.

 

- No jak to tak?

- No tak!,

więc - fuck! -

krzyknąłem, bo mnie trafił szlag

i choć na piwo miałem smak,

wróciłem znowu na swój szlak.

 

 

Prostata i dzieci

 

Kropla za kroplą, kap, kap, spada,

a ja o rwącej rzece marzę,

gdy stoję wciąż przy pisuarze

i mam na plecach wzrok sąsiada.

 

Kropla za kroplą, kap, kap, leci,

a raczej na dół sunie z wolna,

a za plecami młodzież szkolna

głupio się cieszy, jak to dzieci.

 

Dziecięce lata szybko płyną,

młodzieńcze jeszcze szybciej lecą,

więc to co wczoraj było hecą,

dzisiaj problemów jest przyczyną

 

Więc póki co, cieszcie się dzieci,

bo fajnie, że wam dobrze leci.

 

 

Sonet o dobrej robocie

 

Kebab na ruszcie się obraca,

na tackę tłuszcz powoli kapie,

a nieopodal w bramie gapie

myślą, czy praca się opłaca.

 

Po kebab stoi ludzi rządek

a gapie w bramie stoją dalej,

i kłócą się, aż któryś - nalej! -

krzyknął - bo musi być porządek.

 

Kebab się skończył. Zamknął Turek

na cztery spusty biznes cały,

a gapie w bramie tak, jak stały,,

stoją, a obok flaszek sznurek.

 

Jakież to szczęście, że są tacy,

co debatują wciąż o pracy!

 

 

Sonet energetyzujący

 

Poeci, wiersze - dzieci z zabawkami w rękach,

błąkają się jak gwiazdy w bezkresnym wszechświecie,

po fejsbukach, youtubach i po całym necie.

Być poetą tułaczka to i ciągła męka.

 

Ten polubił, ten zganił, ten przeszedł bez słowa,

ktoś zostawił serce, ktoś skrzywioną minę.

Jeśli prądu zabraknie to całkiem przeminę,

myśli trapiona lękiem pełna wierszy głowa.

 

Zacznij wiersze w kamieniu ryć, by zanik prądu

nie wyrzucił do kosza twych strof wiekopomnych,

apel ten do poetów - rycerzy niezłomnych

kieruję, a o kamień apel ślę do rządu,

 

bo jeśli dostaw prądu system się wywróci

niech przynajmniej ktoś kamień w stronę wieszczów rzuci.

 

 

Niema Agata

 

W pałacu, który oddziela krata

od społeczeństwa, żyje Agata.

Żyje, choć myśli, że jej tam nie ma

ogromnie wielu, bowiem jest niema

i nawet gdy ją pismak przyciśnie -

nawet nie piśnie.

 

Śniadanie, obiad oraz kolacje

zjada bez słowa, a i kreacje,

kiedy odziewa nie mówi nic,

więc fonię może wyciszyć widz,

bo choćby miał ją wnet pożreć rekin

nie piśnie słowa - manekin.

 

Mąż, że jest twardy, mówi bez przerwy,

zadziera bródkę, a ją choć nerwy

łapią, to nawet słowa nie szepnie,

tylko się skrzywi, lekko go klepnie

lub nagle zmierzy spojrzeniem wilczym

i jak milczała, tak milczy..

 

 

Analiza i interpretacja

 

Szła dzieweczka

do laseczka,

słoma w butach,

w głowie sieczka,

poszła na bok z myśliweczkiem

i stąd mamy tę piosneczkę

o domu, którego szukać

trzeba, żeby móc popukać,

tak bez chleba

i bez masła,

bo dziewczyna tym się spasła.

 

 

Gdzie tu spocząć?

 

Jedni chcą leżeć na Wawelu,

inni na Rakowicach,

a mnie pociąga od lat wielu

piękniejsza okolica.

 

Nie, nie chcę leżeć na Powązkach

dostojnie, w garniturku,

chcę na dziewczynie tej w podwiązkach,

na jej łonowym wzgórku.

 

 

Święty gość

 

W Krakowie umarł pewien gość,

w mojej opinii człowiek święty,

bo nie klął jak szewc, lecz "psia kość"

krzyczał, gdy płacił alimenty. 

 

Cichutko na mej klatce spał

i o porządnych śnił kobietach,

gdy mały łyk brzozówki brał

i chleba krztynę, jak asceta.

 

Czasami do kościoła szedł,

w ostatniej ławce się rozsadzał

i nabożeństwa mącił bieg,

gdy dziwną mową z niebem gadał.

 

Brodę miał długą niczym mnich

i reklamówki cztery z Lidla

a w reklamówkach czterech tych

napitek miał dla siebie i dla

 

kompanów, którzy o nim "mistrz"

mówili i chwiejącym krokiem

szli, gdzie ich powiódł ów mistrz, gdyż

on miał szacunek pod mym blokiem.

 

Lubiły go sąsiadki te,

które bezdomne karmią koty,

bo czasem dał im puszki dwie,

których już nie miał jeść ochoty.

 

Gdy odszedł wielki stał się cud,

przez tydzień nikt się tu nie upił.

To tylko święty sprawić mógł,

a kto nie wierzy, ten jest głupi.

 

 

Żaba

 

Pewna żaba była słlaba,

więc przychodzi do doktora...

Doktor zrobił z niej kebaba

i dziś martwa jest, nie chora,

więc gdy słabość ci się zdarzy,

omijaj lepiej lekarzy,,

walnij setkę, zapal fajkę

i przeczytaj moją bajke.

Po tym słabość mija zwykle,

a jak nie, to bardzo przykre.

 

 

Jego piosnka [I],

czyli piosnka polskiego emigranta w Wielkiej Brytanii

 

Do kraju tego,

gdzie i ksiądz, i żołnierz

do gardła leje, a nie za kołnierz,

do tego kraju,

gdzie w puszczy za drzewa

krew się przelewa,

do tego kraju,

gdzie tym, którym mało,

już się przelało,

a tym, u których dobrze się dzieje,

rząd coś doleje,

do tego kraju,

co dziś jak pochodnia

płonie,

bo leją oliwę do ognia,

do tego kraju

wrócić mam nadzieję,

bo tu wciąż leje.

 

 

O zgubnych skutkach dobrych przykładów i wiary w siebie

 

-Naśladuj od siebie lepszych -

słyszał dzieciak młody,

nie umiejąc pływać, wpieprzył

się zatem do wody.

 

- Uwierz w siebie, a dasz radę,

wiara czyni cuda!

 

Choć miał usta sinoblade,

wierzył, że się uda,

lecz utonął, gdy po wodzie

chciał przejść, jak po glebie.

 

Nie przesadzaj, choć jest w modzie

mocno wierzyć w siebie

i choć pewien Nazarejcxyk

tak chodzić dał radę,

to zastanów dobrze się, czy

też masz pójść tym śladem.

 

 

W siódmym niebie

 

Podobno gdzieś tam w siódmym z nieb
monopolowy mają sklep,
w którym istoty już niebieskie
kupować mogą wciąż na kreskę.
 
Pod sklepem można wszystko spożyć.
Ach tego nieba chciałbym dożyć,
czy raczej domrzeć, bo tu pech -
w monopolowym nie ma krech,
 
więc strasznie trzeba tężyć główkę,
żeby się napić za gotówkę,
a u mnie wciąż, choć z forsą krucho,
w gardle jest sucho, sucho, sucho.

 

 

Wyznanie życiowego minimalisty

 

Wino, nie musi być czerwone
i ciepłe morze, choć też zimne,
pistacje lekko osolone,
dziewczyny śmiałe, bądź niewinne,
książki, nie muszą być na topie,
przyjaciół garstka lub choć jeden,
papieros, jak nie, to konopie
i mogę klepać starą biedę.

 

 

Plan

 

Gdy wszystko idzie zgodnie z planem,

który układasz i wdrażasz mozolnie,

jedno jest pewne, jak w pacierzu amen,

że coś pierdolnie.

 

Choć zbierzesz w kupę to, co pozostało,

by konsekwentnym być danemu słowu,

że zrobisz wszystko, co być w planie miało,

pierdolnie znowu.

 

Przez to jest życie człowieka ciekawsze,

choć by nie płakać, trzeba setę golnąć

i w każdym planie przewidzieć - coś zawsze

musi pierdolnąć.

 

 

Kobieta, czy życie

 

To nadzwyczajny dylemat,
przed którym staje poeta -
co jest piękniejsze z dwóch zjawisk -
życie, czy może kobieta?.

 

Dylemat dla Salomona,
wart jednak prawdy odkrycia.
Chce się powiedzieć - kobieta,
lecz czymże kobieta bez życia?

 

To fakt, więc jednak życie,
ale znów spójrzmy, niestety
życie niewiele też warte,
gdy wiedziesz je bez kobiety.

 

Tak więc nie sposób nic wybrać,
dowiodłem tej prawdy niezbicie,
bo najpiękniejsze są razem -
i kobieta, i życie!

 

 

Dytyramb na cześć Latryny

 

Zeusy, Dionizosy, czy też Apolliny -

bóstwa te nic niewarte,

gdy nie ma Latryny,

albo też, gdy Latryna

od środka

na skobel

zamknięta,

a ja biedak już wiem co wnet zrobię,

lecz nie wiem gdzie,

bo wokół tylko ta jedyna,

tak wielce upragniona przeze mnie -

Latryna.

 

Na cześć Latryny skaczę

(tak z nogi na nogę),

w drewniane drzwi kołaczę,

krzycząc, że nie mogę,

po pomoc olimpijskie bogi wołam święte,

tymczasem z wnętrza słyszę

okrutne

- Zajęte!

 

Czekam.

 

Nareszcie wolna!

 

No cóż,

poniewczasie,

a ja

wiem, że zbyt długo

żyć bez niej nie da się.

 

 

Bocian

 

Gdzie się dróżka z zachodu na wschód

z dróżką północ - południe przecina,

skromne życie z rodziną swą wiódł

pewien bocian na czubku komina.

 

Gniazdo swoje przed laty tam wzniósł,

bo z komina od lat nie dymiło,

właścicieli los zabrał stąd już

dawno temu, więc dobrze mu było.

 

Z żoną dzieci wychował tu moc,

bo dokoła mokradeł jest mrowie,

więc co w dzioby im włożyć co noc

nie roztrząsał w niewielkiej swej głowie.

 

Aż tu roku pewnego, psia mać,

za tak podłą, jak podły los cenę,

domek ten trzeba było sprzedać

i dziś stoi tu willa z basenem.

 

No a bocian? Nieborak tu już

nie zagląda, bo miejsce jest szpetne,

a w dodatku nikt nie chce go tu,

gdzie małżeństwo osiadło bezdzietne.

 

 

Nie ma tego złego...,

czyli o molach i pewnej pannie
na i po kwarantannie

 

Zalęgły się w szafach pewnej pannie

mole, bo panna na kwarantannie

była, a to szczęśliwy traf

dla moli był, bo panna z szaf

nie wyciągała żadnych kiec,

chodząc sauté, tak można rzec,

a że ta panna celebrytką

była, więc z każdą zżartą nitką

czuł się zwyczajny dotąd mól,

jak mega gwiazda, życia król.

 

Po dwóch tygodniach kwarantanny,

aż się roiło w szafach panny

od tłustych moli. Mole te

można przyrządzić więc sauté,,

no a pocięte kiecki, bluzki

sprawdzą się, by odcedzić kluski,

bo jak wiadomo teraz w cenie,

bardziej niż ciuchy, jest jedzenie.

 

 

Dytyramb, który jest na cześć
tych, co chcą ciastko mieć i zjeść

 

Dytyramb piszę dziś na cześć

tych, co chcą ciastko mieć

i zjeść,

bo oni ból wyboru znają:

mają - nie jedząc,

jedząc - nie mają,

a trudno ten stan rzeczy znieść,

wszak chciałoby się mieć

i zjeść,

choć jednocześnie każdy wie,

że albo ma się,

albo je.

 

Każdy też inną prawdę zna,

że je się tylko,

gdy się ma,

a gdy się nie ma?,

niesie wieść,

nie je się,

bo nic nie ma jeść.

 

W marzeniach tylko można chcieć

zjeść ciastko

i to ciastko mieć,

więc wam,

co chcecie mieć

i zjeść,

dytyramb piszę dziś na cześć!

 

 

Vilanella antydietetyczna

 

Nie męcz skarbie się ostrą głodówką,

nie jedz tylko jarmużu, a zwłaszcza

nie popijaj mizerii kranówką.

 

Wiem, nadwaga ci szkodzi na zdrówko,

lecz choć problem z dopięciem masz płaszcza,

nie męcz skarbie się ostrą głodówką.

 

Płatki z mlekiem przegryzaj parówką,

lecz choć to twe krągłości wypłaszcza,

nie popijaj mizerii kranówką.

 

Choć ci przykro, gdy nazwie cię krówką

ten, co sam cię jak krowę ugaszcza,

nie męcz skarbie się ostrą głodówką.

 

Kilogramów nie przejmuj się stówką,

a choć zrzut ich to bardzo upraszcza,

nie popijaj mizerii kranówką.

 

Nic to, że twa relacja z lodówką

plany diety wciąż zaprzepaszcza.

Nie męcz skarbie się ostrą głodówką,

nie popijaj mizerii kranówką.

 

 

Buty

 

Buty w historii ludzkości,
buty w historii narodu
znaczenie mają, bo ludzie
w butach, nogami do przodu
odchodzą,

a potem w butach
drałują sobie do nieba,
a więc o butach, jak ludziach -
pamiętać trzeba.

 

A jeśli zmarły nie miał butów?
To mniejsza czeka go pokuta,
bo nieobutych nie przystoi traktować z buta,
poza tym o tych nieobutych,
jak o tych, którzy mają buty,
mówimy w śmierci minutach
- umarli w butach,

 

więc

 

tak jak rzeczy ostateczne,
buty - odwieczne są
i wieczne.



Zrzędy

 

Świątek, piątek, czy niedziela,

nie wiadomo skąd, którędy,

lecz wychodzą, psia cholera,

przed blok zrzędy.

 

A to słońce zbyt przygrzewa,

a to zimno i wciąż pada,

świątek, piątek, czy niedziela -

zrzęda gada.

 

Wszyscy wkoło to złodzieje,

ta się kurwi, tamten pędzi,

źle się dzieje, źle się dzieje -

zrzęda zrzędzi.

 

Opozycja do niczego,

a rząd nas powiedzie w nędze.

Kiedy słucham zrzędzącego,

to też zrzędzę.

 

Wcześniej czas biegł zbyt leniwie,

gdy dorosłem, zaczął pędzić,

więc powiedzcie mi uczciwie -

jak nie zrzędzić?

 

 

Jesienny optymizm

 

Piękna jesień - oczywiście -

z drzewa lecą złote liście.

Jak poleje i jak pizdnie,

człowiek na nich się poślizgnie.

 

Złamią nogę starsze panie

na żołędziu, lub kasztanie,

a do nieba przez klinikę

pójdą struci sromotnikiem.

 

W sadzie jabłek co nie miara.

Gdy je zerwie moja stara,

będzie jęk i płacz w chałupie,

że ją łupie w kręgosłupie.

 

Piękna jesień - oczywiście -

na gumiaki zmieniam klapki

i jak głupi grabię liście,

zbieram pigwy do herbatki.

 

Obrodziły. Zbieram, zbieram...

Cukier drogi. Z tej przyczyny

takie cierpkie ciągle zżeram,

przez co stroję kwaśne miny.

 

 

Ciepło/zimno

 

Pytałem asystenta Google,

sprawdzałem w mapach GPS,

lecz nie wie Google

i w ogóle wskazówek brak,

gdzie szczęście jest.

 

Nie widzę go przez 3D gogle,

NASA nie mówi o nim nic,

szukam go jak szalony ciągle...

 

A może to jest tylko pic

i tak naprawdę szczęścia nie ma?

 

Mam niepewności tyle,

lecz wchodzą one w stan uśpienia

gdy znów masz dla mnie chwilę.

 

 

Z życia jesiennego ekshibicjonisty

 

Chociaż słota i błota,

nie przechodzi ochota,

by po parku przechadzał się, wszak

odleciały już ptaki,

przerzedziły się krzaki,

a pod płaszczem u niego wciąż ptak.

 

Te co jogę tu ćwiczą,

widząc go: - zboczek! - krzyczą,

z takim chamstwem dość trudno mu żyć,

tylko stare wywłoki,

co ćwiczą nordic walking,

cieszą się, mówiąc, że grzech go kryć.

 

Chodzi w deszczu dnie całe,

dzielnicowy mu pałę

pokazuje i grozi nią mu,

więc zmarznięty co chwila

biegnąc, płaszczyk rozchyla,

to wspomnienie go grzeje w domu.

 

 

Przetwory

 

Śliwkowy zacier już dojrzewa,

ziemniaki zlane już w gąsiory,

pszenicę wnet się poodsiewa

i się przepędzi ze trzy wory.

 

Jabłka gazują, miód z cytryną

przegryza się ze spirytusem.

Przetwory, gdy dni ciepłe miną

ogrzeją ciało oraz duszę.

 

 

Piła

 

Pewna miła kiedy była w mieście Piła,

tak popiła, że się nawet nie umyła.

Po tygodniu, gdy wróciła z owej Piły

widok, no a zwłaszcza zapach był niemiły,

a do tego to biedaczka ledwo żyła,

bo w tej Pile się szerzyła wtedy kiła,

no a ona pijąc w Pile w wolne chwile,

nie wiedziała o szerzącej się tam kile.

 

Teraz będzie biedna miła się leczyła,

a do tego będzie się z myślami biła

-Skąd się wzięła u niej kiła,

winna Pila, czy że piła?

- myśli miła, jednak nic nie ustaliła.

 

 

Strzelnica

 

Poszło dziewczę na strzelnicę, 

bo takie dziś trendy, 

poszło samo, bo u chłopców 

marne miało względy.

 

Chwyta już kałacha w rękę, 

wzrok swój w dal wytęża,

wymierzyło, 

wystrzeliło, 

ustrzeliło męża.

 

Mąż przychodził regularnie 

na ową strzelnicę,

bo ustrzelił tu niejedną 

nadobną dziewicę.

 

I tym razem nie spudłował, 

bo był sprytnym chłopem,

lecz niestety przy okazji 

strzelił sobie w stopę.

 

Dziś z tą niezbyt ładną żoną

wychowuje dziecię.

Wnet strzelnica taka będzie

już w każdym powiecie.

 

Fakt ten może i ucieszy 

niejedną kobietę,

ja tymczasem jednak wolę

strzelić sobie setę.

 

 

Plastikowa wyliczanka

 

Oj bez liku, bez liku

jest w dziewczynach plastiku,

a pośród piękna ikon

dziś króluje silikon.

 

Ta z plastiku ma tipsy,

tamta - broszkę i klipsy,

owa - rzęsy i brewki,

inna - w oczach soczewki.

 

Z silikonu dziś biust,

i ponętny kształt ust,

i policzki, pośladki,

tusze oraz pomadki,

bo by było fantastic

- tu silikon, tam plastik.

 

Nie wiem, po co więc chłopu

sztuczna lala z sex-shopu

nabyta po kryjomu,

gdy już taką ma w domu?

 

 

Ballada o pneumatycznym młocie

 

Przy jednej z bardzo wielu dróg

pneumatycznym młotem

walił drogowiec pewien w bruk,

bo kochał swą robotę.

 

A z boku owej drogi dwie

wdzięczyły się panienki,

jednak drogowiec z młotem nie-

-czuły był na ich wdzięki.

 

W krąg się rozchodził młota stuk

i bruk już w proch się sypał

a ten drogowiec wciąż go tłukł,

choć biedak ledwie zipał.

 

Panienkom oczy zaszły mgłą

a serce mocniej biło,

lecz nie zobaczył tego on,

bo walił, że aż miło.

 

Wytrwale stukał prawie rok,

w końcu nastała zima,

więc przestał, a dziewczętom młot

wciąż stoi przed oczyma.

 

 

Wygódka

 

Na skraju dróg, w zapadłej wsi

chatynka jest malutka,

obórka, budka z pieskiem i

drewniana jest wygódka.

 

Klasyczna, z chropowatych dech

z serduszkiem i z haczykiem

Przez to serduszko słońce, ech!,

spoziera w głąb promykiem.

 

Ach!, ileż w niej cudownych chwil

skupienia, medytacji

przeżyto? Nie wiesz tego ty,

co siedzisz w ubikacji.

 

Ty, co geberit w ścianie masz

nie pojmiesz mimo trudu,

jak miło tyłek, kurza twarz, 

jest wytrzeć "Słowem Ludu".

 

Przez dziury w deskach widzieć sad,

brodzące w błocku kury...

Odchodzi do historii świat

takiej architektury.

 

Na skraju dróg w zapadłej wsi

dziś przyjacielu młody

znikły wygódki wszystkie, gdyż

wyparły je wygody.

 

 

Origami

 

Pewien Japończyk bronił się 

rękami i nogami,

gdy żona powiedziała, że 

zajmą się origami.

 

Choć żona zapewniała go, 

że będzie bardzo fajnie,

on zniesmaczony był tym, bo 

żył dotąd obyczajnie.

 

Wszystkiemu winien czeski błąd, 

co zdarza się czasami

i origami pewnie stąd 

kojarzy się z orgiami.

 

Albo, jak twierdzi Zygmunt Freud, 

aż głupio o tym gadać,

on orgię chce mieć prima sort, 

a ma papierek składać.

 

 

Non omnis moriar

 

- Nie wszystek umrę - rzekł poeta,

a że poezja to rzecz święta,

nie wszystek umarł, choć gazeta

pisze, że umarł w stu procentach.

 

Tak też napisał w akcie zgonu

lekarz - nieopierzony chłystek,

choć długo wyjaśniałem to mu,

że wprawdzie umarł, lecz nie wszystek.

 

Pogrzeb się odbył trzy dni później.

Tłum żałobników w świetle słońca

płakał i płacząc, mówił: - cóż, nie

żyje już, ale nie do końca.

 

Pomnik ze spiżu ma dziś w mieście

i dzieł zebranych duży nakład,

lecz tak naprawdę umarł wszystek.

Sam się przekonasz o tym. Zakład?

 


Jak się buduje mity

 

Gdy się roztrzaskał biedny Ikar,

Dedal i jego kumpli chmara,

czyli dzierżąca władzę klika

zaczęła tworzyć mit Ikara.

 

Wyspę, na którą spadł Ikarią

nazwano, Ikaryjskim - Morze,

a przeciwników zmian kanalią,

zdradziecką mordą i ciut gorzej.

 

Poeci wzięli się do pióra

i płodzić jęli wzniosłe strofy,

bo czymże przy wdzięczności króla

smak artystycznej katastrofy?

 

Po latach budowania mitu

i licznych zmian, by było lepiej,

mit o Ikarze, nie bez kitu

zmalował nawet Bruegel Pieter.

 

Dziś o Ikarze nikt nie powie,

że chłopak przerost miał ambicji,

a był ofermą, bowiem człowiek

nie chce narazić się policji.

 

 

Historia Wacki, Wacka i Jacka

 

Wacka Zawacka z Wielkiego Kacka
z Wackiem Zawadzkim z Małego Kacka
ma syna Jacka i problem z Jackiem
bo się ten Jacek nie bawi z Wackiem,
tylko wciąż łazi za tą Zawacką,
i zamiast z Wackiem, bawi się z Wacką.

 

Wścieka się strasznie na Jacka Wacek
więc mówi: - Jacek, Wacek to Wacek,
pobaw się z Wackiem, nie z jakąś Wacką,
bo nie przystoi tak czynić Jackom.

 

Jacek oszalał... i chwycił packę,
i się rozprawił wpierw packą z Wackiem,
a potem dalej..., dzierżąc tę packę, 
zaczął okładać nią Jacek Wackę...


W końcu mu w dłoni pękła ta packa.


Umierał Wacek z Kacka i Wacka.

 

Krew ich spływała z wolna po pacce,
a Jacek płakać począł po Wacce,
lecz, o czym głośno do dzisiaj w Kacku,
łzy nie uronił Jacek po Wacku.

 

Gdy zesztywnieli Wacka i Wacek,
Jacek w cukierni zamówił placek.
Bo cóż zostało mu? Tylko placki,
by się pocieszyć po stracie Wacki,
wszak nie rozpaczał ten Jacek z Kacka
że nie ma Wacka, w głowie mu Wacka.

 

Kiedy będziecie kiedyś tu w Kacku
to przypomnijcie sobie o Jacku,
co synem Wacka był oraz Wacki
Zwał się Zawacki, lub też Zawadzki.

 

Satyra wiersz satyryczny

 

 

Wiedza po amerykańsku

 

Znałem ze Stanów głupiutką Ingę.
Luthera Kinga wciąż z Burger Kingiem
myliła ona, bo jej się pieprzy,
gdy Coca-Cola tu i tu Pepsi.

 

W Stanach dziewczęta są takie, które
McDonald's mylą też z MacArthur'em,
więc tym dziewczętom przyznaję rację -
Luther King zaczął tę reformację.

 

Satyra literacka

 

 

Historia prawie romantyczna

 

Pamiętam było popołudnie,

Plaża kipiała ludzi tłumem.

Wpatrzony w morze na leżaku

Siedziałem z wolna żując gumę.

 

Nagle tuż obok przeszła ona,

Trzymała w ręku coli puszkę.

Patrzyłem, gdy się przechylała

I drżałem, kiedy piła duszkiem.

 

Po brodzie ściekła jej kropelka

Coli i wpadła w piach, jak jantar,

Wzrastała we mnie żądza wielka,

Czułem się, jak mityczny Tantal.

 

Na kocu siadła nieopodal,

Wiatr czule gładził ją po włosach

I drażnił ją nie pozwalając,

By zapaliła papierosa.

 

Zerwałem się, podbiegłem do niej,

Chciałem powiedzieć jej tak wiele,

Lecz ona zamiast moich wyznań...

Chciała sto złoty za numerek.

 

Satyryczny wiersz - satyra

 

 

Hipokrates i kasa chorych

 

Przychodzi baba do lekarki,

a ściślej do ginekologa

i mówi:

- droga Pani doktor

(faktycznie doktor była droga)

- wiem, że jest Pani specjalistką,

która ma wśród pacjentek wzięcie,

więc może Pani mi pomoże

urodzić przez cesarskie cięcie.

 

Lekarka strasznie się wzburzyła:

- Prosi mnie Pani o zbyt wiele,

tu nie ma podstaw do cesarki,

a przecież „primum non nocere”.

 

Lecz baba strasznie nalegała...

 

Lekarka miała problem spory,

bo choć jej płacił Fundusz Zdrowia,

lubiła także „kasę chorych”,

a więc odrzekła do pacjentki:

- Kochana nie wiesz, co ja czuję,

chciałabym pomóc Ci lecz zrozum,

to bardzo wiele mnie kosztuje,

ja mam zasady, ty masz problem,

lecz nie opuszczę Cię w potrzebie

i tyle, co mnie to kosztuje,

tyle kosztować będzie Ciebie.

 

Tu padła kwota warta tego,

by rozstać się z etycznym mitem

 

Tak w naszym kraju się przemienia

Hipokratesa w hipokrytę.

 

Satyra - utwór literacki

 

 

Mityczna impreza - wiersz z dwoma morałami i pointą

 

Tantal to tatuś chłopca Pelopsa.

 

W formie gulaszu, a może klopsa
przyrządził syna.

 

Wieść poszła w eter.

 

Doszła do wszystkich oprócz Demeter -
całej w żałobie po stracie Kory.
Toteż Pelopsa kawałek spory
zjadła Demeter, a potem spać,
nie mogła przez to ta Kory mać.

 

Morał - niech smutny człowiek uważa,
by nie zjadł syna gospodarza,
i morał drugi - pomyśl, czy zdrowe
jest to mielone i gulaszowe
w knajpie, czy w sklepie...

 

lub nie myśl,
lepiej.

 

Satyry i bajki

 

 

O pewnej poetce

 

Z pewną poetką nie chce nikt
Zostać za żadną cenę,
Bo nie dość, że wciąż wenę ma,
To wciąż ma też migrenę.

 

Poetka bardzo plodna jest,
Jej wierszy nikt nie zliczy.
Raz, gdy czytała je, to pies
Powiesił się na smyczy.

 

Słysząc te wiersze kaktus zwiądł,
Pół litra się wypiło,
Tak wzruszył się, że wysiadł prąd
I ciemno się zrobiło.

 

Przyszedł elektryk - chłop jak dąb,
Na imię miał Eugeniusz
I go poraził, lecz nie prąd,
A tej poetki geniusz.

 

Elektryk skonał, ale wpierw
Dopuścił się herezji,
Bo błagał, by go chował ksiądz
Lecz prozą, bez poezji.

 

Choć trup się wkoło gęsto słał,
A łeb poetce pękał
Ona tworzyła wierząc, że
Ma głębszy sens ta męka.

 

Gdybym mógł, Nobla bym jej dał,
Dorzucił cztery Nike,
Byleby była z nami już
Nie ciałem, lecz pomnikiem.

 

Dobrych poetek wiele znam
Więc was przestrzegam jeno,
Przed tą, u której miesza się
Migrena razem z weną.

 

Wiersze satyryczne - satyry

 

 

Puszczyk - bajka dla dorosłych

 

Od plotek tłuszczy huczała puszcza
Bo puszczyk z pliszką w puszczy się puszczał.

 

Puścił się wtedy, mówiła sroka,
Kiedy go żona spuściła z oka.

 

Wrócił od pliszki. Dostał po paszczy,
Czyli po dziobie. Próżno się płaszczy,

 

Próżno wątpliwe racje wyłuszcza,
Bo Puszczykowa mu nie odpuszcza.

 

A wręcz mu grozi, że w puszczę puści
Wieść, że do siebie go nie dopuści.

 

By przed skandalem ustrzec się puszczyk
Na dłuższą chwilę wybył do Ustrzyk.

 

Wrócił po roku w dziobie z prowiantem,
Lecz już go żona puściła kantem.

Na próżno puszczyk w drzwi domu puka.
Dziś w jego dziupli już dzięcioł stuka.

 

Morał - gdy kiedyś zechcesz się puścić,
Odpuść..., czasami warto odpuścić.

 

Satyra i humoreska

 

 

Bajka o pewnym chamie i dziarskiej staruszce

 

Przy stuletniej mogile
Prostak pewien i cham
Dla zmarłego zaśpiewał:
"Sto lat nie żyje nam".

 

Słysząc to starowinka
Laską swą w łeb go trzasła
Teraz śpiewa pod nosem,
Że mu gwiazda już zgasła.

 

Tłum fetował staruszkę,
Bo jej czyn był wspaniały,
Poszedł za nią do domu 
I jej przepił dom cały.

 

Potem była żałoba 
I w parafii, i w szkole,
Bo ten domek przepili
Do cna, lecz metanolem.

 

Babcia siedzi za bimber 
I za chama pieśniarza,
Reszta ziemię dziś gryzie,
Tak czasami się zdarza.

 

Morał z całej tej bajki
Jest już jasny dla Ciebie?

 

Na cmentarzu nie śpiewaj,
Chyba że na pogrzebie
I choć zmarli umarli,

Wiele miej ostrożności,
Bo się dziwne zdarzają
Zbiegi okoliczności.

 

Bajka - utwór literacki

 

 

Wakacje nad Bałtykiem

 

Nad Bałtykiem wakacje są cudne!
W ryb smażalni o nazwie "Delfinek"
nie ma dorszy, śledzików, czy fląder,
za to łosoś jest, pstrąg i rekinek.

 

Woda w morzu jest ciepła, jak zwykle,
stopni chyba ma aż ze trzynaście
ale za to jest czysta, nie kwitnie,
więc zębami szczękajcie i właźcie.

 

Zachód słońca przepiękny był dzisiaj,
choć niestety zakryły go chmury
nastrój siada i wszystko opada,
chiński lampion mknie tylko do góry.

 

Nagle opadł, dach szkoły się ogniem
szybko zajął i spłonął. Nie szkodzi,
bo na szczęście jest lipiec i w ogóle
nikt do szkoły w wakacje nie chodzi.

 

Nad Bałtykiem wakacje są cudne,
Niech no która zaprzeczy, lub który.
Nad Bałtykiem wakacje są cudne,
a jak nie... no to jedź na Mazury.

 

Wiersze satyryczne

 

 

Widokówka z kolonii
 

Babcia wnuczkowi pięć dych dała,
by przysłał do niej widokówkę,
lecz po tygodniu już dostała
SMS: "babcia doślij stówkę".

 

Dosłała. Widokówka przyszła
z kolonii w pięknym krańcu świata.
Znów babcia banknot w ręku ściska,
bo przyszła... na koszt adresata.

 

Dziś, gdy po latach babcia stara
ma noce długie i bezsenne,
odczytać kartkę tę się stara,
ach jakież te wspomnienia cenne.

 

Satyra, bajka, humoreska

 


Czy to dobrze, że wakacje są latem?
 

Mała Zosia o świecie wie wiele,
lecz się zmaga wciąż z tym dylematem,
czy to dobrze, czy też nie najlepiej,
że wakacje co roku są latem.


Gdy o kwestię tę tatę spytała

co zagwozdkę miał z tą nietożsamą,
to on burknął, by spokój mu dała
i by w sprawie tej gadała z mamą.

 

Mama śledząc operę mydlaną,
w której mnóstwo jest wielkich tragedii
widząc córkę swą skonfundowaną,
rzekła: "nie wiem, sprawdź to w Wikipedii".

 

W Wikipedii nic o tym nie było,
choć renomę ma wiedzy krynicy,
co Zosieńkę niezwykle smuciło,
a więc przeszła do hasła edycji.

 

Napisała to dobrze, że latem 
są wakacje, bo w innych układach
denerwuje się bardziej, gdy tata,
czy też mama ze mną nie gada.

 

No a latem świat cały dojrzewa
więc w wakacje się cieszę nadzieją,
że niebawem i moi rodzice
do swych ról może wreszcie dojrzeją.

 

Wiersze satyryczne, śmieszne wiersze

 

 

Bieszczadzkie wspomnienie

 

Upał, trzydzieści stopni w cieniu,
ja skacowany po wczorajszym
ognisku i po zapomnieniu,
że z roku na rok jestem starszym.


W namiocie klimat tropikalny,
ćma zasuszona na konserwie,
dawno mi skończył się Alka-Prim
a czuję, że mi łeb rozerwie.


I wszystko byłoby jak co dzień,
bo są wakacje o tej porze,
lecz w skacowany łeb zachodzę,
co robi ona w mym śpiworze.


Ach ona, ona...? Skąd się wzięła,
co też mnie tknęło, co mnie naszło,
ach jakim cudem się wcisnęła
w ten śpiwór? A..., bo zamek trzasnął.


Mogłem odpuścić te Bieszczady,
z małżonką wybrać się na Korfu,
a ja idiota, cały blady,
patrzę na Wenus z Willendorfu.


Wenus zbudziła się, jęknęła,
też łeb ją bolał i ma mina,
z otwartej w plecy mnie walnęła
i rzekła: - przynieś coś na klina.


A ja jak stałem w dal pobiegłem,
wskoczyłem prędko do busika.
i pojechałem hen przed siebie
nie patrząc w stronę Polańczyka.

 

Satyra - wiersz satyryczny, dowcipny wiersz

 


Golasy


Z niewyjaśnionych dotąd przyczyn,
w wyniku splotu dziwnych zdarzeń,
w pewnej nadmorskiej okolicy
golasy chciały przejąć plażę.


Wtargnęły nagle, już po świcie,
wraz z rodzinami te golasy,
o czym zapewniał mnie niezbicie
ksiądz, co przyjechał tu na wczasy.


Gdy po śniadaniu brać tekstylna
wyległa z dziećmi wprost nad morze,
to już społeczność religijna,
pikietowała, krzycząc: - Boże!


- Ukarz dzikusów co po plaży
chodzą bezwstydnie, całkiem nago,
niech im egzema się przydarzy, 
lub świądzik, trądzik, czy lumbago.


Gdy w górę słali swoje modły,
pisali hasła na proporce,
to wyszło na jaw, że golasy
to są z uOrkiestry bracia Golce.



Na ryby


Żony, jak żony siedzą w domu,
no a my , jak my, tak jak gdyby
nic, lecz przed dziećmi po kryjomu
jedziemy paczką swą na ryby.


Nad wodą małą i nieczystą,
(nie o niej Adam strofy klecił),
rozpaliliśmy wpierw ognisko
bawiąc się przy tym tak, jak dzieci.


Choć Józek spalił sobie włosy,
gdy denaturat lał do ognia,
to czuł się świetnie, padły głosy,
że bez tych włosów wręcz odmłodniał.


Grzegorz i Stefan już karetką
pędzą z powrotem na sygnale,
zbyt ostro pili, nie ma "letko"
a obaj byli po zawale.


Już się grillowa na patykach,
tak, jak należy, z wolna kręci,
a do remizy Piotr pomyka
z nadzieją, że tam coś zanęci.


Miejscowi wnet go obstąpili
i mu sprawili takie lanie,
że po dziś dzień nasz Piotrek kwili
gdy je przez rurkę drugie danie.


Nad ranem kiedy dogasł ogień,
i czekał już nas powrót prędki,
to uświadomiliśmy sobie,
że ktoś nam w nocy rąbnął wędki.


Powracaliśmy z wędkowania
bez wędek i rzecznych mecyi,
a że się zbliżał czas śniadania,
czuliśmy klimat wielkiej chryi.


Pragnąc uniknąć żonek krzyku,
chcąc słyszeć głosy ich anielskie,
wzięliśmy wszyscy ze sklepiku
rolmopsy i koreczki helskie.


Żonom daliśmy w progu dary,
a one tak, jak zwykle miłe,
wrzasnęły, że możemy sobie
ten słoik z puszką wsadzić w tyłek.



"Wielka" wakacyjna miłość


Przyszła, jak co roku, nagle
i dopadła ją znienacka,
gdy wybrała się na żagle,
a no masz tu babo "placka".


Placek niezbyt wypieczony,
taki w sam raz, by go chapsnąć,
na urlopie był bez żony,
a nie umiał był sam zasnąć.


Pielęgniarką z powołania 
była ona, więc w potrzebie,
bez w gry wstępne pogrywania
zaordynowała siebie.


On kuracji tej się poddał,
jacht co noc przeżywał sztormy,
zwłaszcza gdy wypadli z koi,
bo gdzieżby z miłosnej formy.


Rejs trwał całe dwa tygodnie.
Gdy do portu jacht dopłynął,
ona czując wiatry chłodne,
rzekła, aby sobie spłynął.


Bo ta miłość wakacyjna,
jak wybucha, tak też nagle
kończy się, gdy urlop mija
i gdy bosman zwija żagle.


Czasem po niej pozostaje
jednak coś, wieść gminna niesie
że najczęściej, jak się zdaje,
mały owoc tych uniesień.



Działka i dziewczyna


Na punkcie pewnej panny blond
przed laty oszalałem całkiem,
chciałem ją z sobą w góry wziąć,
a ona, nie, wolała działkę.


Były wakacje, dobry czas,
na ściance wspinać się lub skałce,
lecz ona ze mną ani raz
nie wspięła się, była na działce.


Zacząłem czytać książki by
pojąć dziewczyny tej smykałkę,
do tego, by we wszystkie dni
troszczyć się tylko o tę działkę.


I wyczytałem w jednej z nich
wyjaśniające wszystko zdanko:
- o działce co dzień ta ma myśl,
która jest w pełni narkomanką.


Zacząłem śledzić pannę, a
był to lipcowy poniedziałek,
patrzę, a dealer jej raz dwa,
sprzedał na tydzień siedem działek.


Szybko wybiłem sobie z łba
tę pannę blond drewnianą pałką,
bo jakąż przyszłość miłość ma,
gdy ona nie chce skończyć z działką?



Ideał


Pewien poeta kochał ją,
jak wariat, bez opamiętania,
lecz ona na to: - no to co?,
ja od poety wolę drania!


Agronom - delikatny chłop,
wzrokiem przemierzał ją i mierzył, 
ona pragnęła zaś, by łotr
do niej szelmowsko zęby szczerzył.


I katecheta cichy tak, 
jak dzwonki w poście przy ołtarzu,
być z nią niezwykle byłby rad,
lecz ona śni o zadymiarzu.


Kowal, nieśmiały, chłop jak dąb,
w kuźni jej miłość wyznał szczerze,
a ona na to: ależ skąd,
musiałbyś być facetem - zwierzem.


I lekarz, który dobry był,
jak mało który dziś w szpitalach,
choć o niej marzył, o niej śnił,
niestety, nie miał nic z brutala.


W końcu się znalazł taki co,
spełnił wymogi jej wysokie.
Odkąd ze sobą w związku są,
ogląda świat podbitym okiem.


Morał z historii owej jest
dla mądrych już do przewidzenia -
dziękujmy Bogu za to, że
nie wszystkie spełnia nam marzenia.

 

 

Kuracjuszka

 

Pani Stefania z wioski pod
jakąś podobnie lichą wioską
modli się co dzień, bo gdzie płot
tam i figurka z Matką Boską.

 

- Ło Matko Bosko dobro spraw,
żebym dostała skierowanie
do sanatorium, bo mój chłop
jest w bardzo opłakanym stanie.

 

No i dostała - Lądek Zdrój,
więc już nieważny jest obrządek,
choć stary wołał - Babo stój! -
to jej już w głowie tylko Lądek.

 

Kiedy z przystanku PKS
ruszała Stefka kuracjuszka,
to jej wygrażał mąż - zły bies:
- nie wpuszczę babo Cię do łóżka!.

 

Lecz jej już w przyszłość gnała myśl,
czy jej z parafii ksiądz odpuści,
jeżeli jakiś z Lądka miś
ochoczo ją do łóżka wpuści?

 

- Odpuści!, ja go dobrze znam,
w końcu nie skąpię mu ofiary,
a jak już mi odpuści ksiądz,
to i odpuści mi mój stary.

 

Moralny problem z głowy ma
lecz niemoralny jej doskwiera:
- czy przed wieczorem radę da
zaliczyć trwałą u fryzjera?.

 

Ludzie gadają: - chcieć to móc,
więc dała radę, bo tak chciała
i by rozbudzić męska chuć
zmysłowo się podmalowała.

 

Gdy "pucio-pucio" zespół rżnął
ona już niezłe miała wzięcie,
u Pana Mietka, który rok
trzydziesty piąty był na rencie.

 

I wpadła w oko temu z Tych,
co tak naprzykrzał się tym w ZUS-ie,
że w tym sezonie trzeci raz
w ośrodku tym był na turnusie.

 

Wybrała Mietka, bowiem on
wydawał dobry się w te klocki,
mówiły inne o nim, ze 
jest niczym TENS, albo bicz szkocki.

 

Przy nim nabrała nowych sił.
Wracając, myśli w trakcie drogi,
Ach jakaż moc przedziwna tkwi
w tym Lądku i w balneologii.

 

 

Oscypek

 

Żył na Podhalu pewien gazda,
co owce miał i dom z ogródkiem,
w domku kwaterki dla tych z miasta,
no a w ogródku zrobił budkę.

 

W budce dla ceprów miał ciupagi,
swetry i kierpce, rzeźby z lipki,
no a poza tym różnej wagi
własnej roboty miał oscypki.

 

- Co to oscypek? - gdy górala 
zapyta ktoś, ten mu odpowie:
- to taki serek co ma tłuszczu 
i soli równo, po połowie.

 

Biznes się kręcił dosyć kiepsko,
rzadko wpadały jakieś dutki,
bo gazda większy niż do handlu
miał do gaździny ciąg i wódki.

 

Poza tym biedny miał chałupę
przy mało uczęszczanym szlaku,
więc często w troki brał swą dupę
i się opalał na leżaku.

 

No a oscypki dojrzewały
w tej budce, leżąc przez miesiące,
i aromatu nabierały,
moczył je deszcz i grzało słońce.

 

Po deszczach kiedyś tak namokły,
że gazda zaczął pytać żonę,
czy by oscypków tych nie mogli
nazwać - "góralskie mascarpone".

 

Gdy wyschły na pieprz od promieni
słońca, to gazda nie dowierzał,
jak się oscypek szybko zmienił
w twardy i kruchy ser - parmezan.

 

- Cicho bądź, konkurencja nie śpi,
lepiej byś głośno się tak nie darł,
jeszcze są całe i bez pleśni,
ale już jadą, niczym cheddar.

 

Po pewnym czasie te oscypki 
zaczęły barwę mieć roquefort'a,
a gdyby dodać je do pizzy
to daję słowo: - gorgonzola.

 

Aż raz oscypki wszystkie zjadła
zła niedźwiedzica i boleści,
dostała takich, że przepadła
i brak jest o niej dotąd wieści.

 

O tej nieszczęsnej niedźwiedzicy,
różne pogłoski są puszczane,
lecz zgoda jest w tej okolicy,
że niedźwiedzica ma przesrane.

 

A ty turysto aby nie mieć,
nie kupuj w budce pośród lipek
oscypków, które cudzoziemiec
tylko wziąć może za oscypek.

 

 

Wypoczynek

 

Stefan, co robi na budowie,
nie stroni od niedrogich winek,
lecz oprócz winek myśl ma w głowie:
- żona mieć musi wypoczynek!.

 

A wypoczywa się najlepiej,
tam gdzie jest wielkich jezior strefa,
więc na Mazury Stefan jedzie
z małżonką, bo tak lubi Stefan.

 

Żona wolałaby nad morze:
do Dąbek, Mielna, czy Juraty,
lecz Stefan wie, że tam jest gorzej,
że urlop tam to same straty.

 

Gdy na Mazury dojechali,
Stefan do żony krzyknął: - Stara,
rozkładaj namiot, ino żwawo,
nie guzdraj się i bardziej staraj!.

 

Namiot już stoi, żona kończy 
dmuchać materac, mościć gniazdko,
a Stefan gna, jak jeleń rączy,
z piwkiem za jakąś osiemnastką.

 

Lecz żonie, by nie było smutno,
że wpadł z dziewczęciem tym do wody,
komendę rzucił jasną, krótką:
- idźże do lasu na jagody.

 

Żona zebrała jagód miskę
i Stefan spożył miskę całą,
a gdy spytała go: - czy dobre?,
on odrzekł: - dobre, ale mało.

 

Wysłał ją potem, żeby chrustu 
przyniosła, bo czas na ognisko,
a przecież są w partnerskim związku,
więc on nie musi dbać o wszystko.

 

Wystarczy już, że kupił worek
ogórków żonie i słoiki,
i że zamówił już na wtorek
maślaków całe dwa koszyki.

 

Jeżeli do tej listy dodam,
dwa wiadra leszczy świeżych co dzień,
to każdy przyzna, ze ten Stefan 
to mąż na medal i dobrodziej.

 

Ku zachodowi dzień się chylił,
gdy żona wciąż skrobała leszcze,
a Stefan poczuł zew w tej chwili,
więc wrzeszczał: - stara długo jeszcze?.

 

- Już kończę, kończę, zaraz idę -
odparła żona, żeby przestał
drzeć się, a potem, jak mówiła,
grzecznie skończyła i odeszła.

 

Stefan zdziwienia swego nie krył,
gdy opłakiwał żonę w szynku:
- Jak mogła odejść tak, niewdzięczna,
w dodatku w trakcie wypoczynku?

 

 

Do Zośki

 

Zainspirowany wierszem Juliusza Słowackiego
"W pamiętniku Zofii Bobrówny"

 

Niechaj mnie Zośka o wiersze nie prosi,
bo mnie tą prośbą Zośka złości lekko.
Jak ja mam pisać wiersze pannie Zosi,
gdy panna Zosia jest analfabetką?
Zanim na łące zacznie kwiat przekwitać,
niech się nauczy Panna Zośka czytać.

 

Jak panna Zośka się nauczy liter,
ja Zośce będę poematy składać,
ale na razie piję wódki liter,
więc mi się nie chce z panną Zośką gadać.
Ach być poetą dzisiaj nie jest lekko,
kiedy co druga jest analfabetką.

 

I niech mi Zośka tu nie kręci nosem
i nie wyrzuca, żem pijak jest durny,
bo choć sześćdziesiąt ma już Zośka wiosen,
analfabetyzm dopadł Zośkę wtórny.
Więc panno Zośko nim trafisz na cmentarz,
nie zwlekaj proszę i kup elementarz.

 

 

Paradoks sukcesu

 

Zmysł do biznesu zawsze miał
wiedział za jakie ciągnąć sznurki,
od życia co chciał mieć to brał
i robił tak, by było z górki.

 

Z prądem wciąż płynął. Tam gdzie wiatr 
zawiewał, tam go wywiewało,
u stóp miał prawie cały świat,
a jednak wciąż mu było mało.

 

Kiedy już wspiął się na sam szczyt,
wciąż mając z górki, pięknie, ładnie,
wszystkim za niego było wstyd,
bo jego szczyt był całkiem na dnie.

 

 

Poeta jednego wiersza

 

Pewien poeta znany jest
z tego, że tworzy bardzo mało.
W sumie napisał jeden wiersz,
jednak to wszystkim wystarczało.

 

Ale do czasu, bo gdy miał
wieczorek w małym mieście - Brzeszcze,
ktoś na widowni bardzo chciał,
żeby przeczytał mu coś jeszcze.

 

A on prócz tego wiersza nic
nie stworzył, co w nim bardzo cenię,
więc za Szekspirem odparł w mig,
że cała reszta jest milczeniem.

 

 

Nóż i widelec


Nóż z widelcem dziś dogadać się nie może.
O co poszło?
Tego nie wiem, 
lecz na noże.


Pokłócili się.


Być może sprawcą burzy,
był fakt, że w widelca kąsku 
nóż zanurzył swoje ostrze, 
a być może tym widelec 
się oburzył, 
że nóż wzìął go na widelec.


Patrzę na to i tak myślę sobie:
- A nuż, 
nóż się uspokoi, kiedy chwycę za nóż, 
albo też zakończę tę okropną chryję, 
gdy nóż wbiję w to,
co potem wnet nabiję 
na widelec,
bo tak dłużej być nie może,
by widelec ciągle wojnę toczył z nożem.


Łyżka milczy, 
bo znużyło ją to wszystko,
a więc chyba...
obiad zjem dziś tylko łyżką.

 

 

Dobosz

 

Na werblu dobosz wygrywa takt:

o tak, o tak,

o tak, o tak.

 

Wojsku miarowo stuka cholewa:

prawa i lewa,

prawa i lewa.

 

Żołnierskich butów orkiestra gra:

i raz, i dwa,

i raz, i dwa.

 

Nastrój ten psuje jedynie nam

ślub, co się zaczął
tam tam, tatam,
tam, tam, tatam,

tam tam, tatam, tatam, tamtatatam, tatatam.

Copyright © Mariusz Parlicki 2016 -2019

Designed by Mariusz Parlicki 2016 -2019